Serwisy

Rozmaitości

Wesoły autobus nad Lago Maggiore

“Czerwony autobus przez uliczki mego miasta mknie” śpiewał, w rytm pogodnej, skocznej melodii Andrzej Bogucki a wtórował mu chór Czejanda. Czy ktoś to jeszcze pamięta? Ja przypomniałam sobie piosenkę, kiedy po raz kolejny oglądałam zdjęcia z naszej podróży do Włoch. Na jednym z nich jest autobus a na jego tle uczestnicy wycieczki. Nasz autobus nie był czerwony ale był wesoly, tak jak piosenka Boguckiego.

O swoich włoskich wrażeniach juz wspominałam w majowym reportażu “Italia odkrywana na nowo”. Kończąc tamtą opowieść zapowiedziałam, że ciąg dalszy nastąpi. Minął czas jakiś, pisałam o czym innym ( bo wróciłam z innej podróży), ale znów przyszła pora na wspomnienia włoskie a zarazem „rocznicowe”. Bo we wrześniu mija rok od czasu, kiedy z Rzymu wyruszyliśmy w poszukiwaniu „naszej Italii” i odkrywaniu „nowej”.

W autobusie, którym podróżowaliśmy było sympatycznie. Bywał rozśpiewany, a niekiedy nawet “roztańczony”. Zdarzało się to po kolacjach, podczas których serwowano w obfitości wina Frascatti bądź Chianti. Rej wodziły mieszkanki Australii a głównie ośmioletnia Mia (choć wina nie piła), nad wiek rozwinięta, która doskonale czuła się w towarzystwie dorosłych. Muszę dodać, iż miała świadomość, że stanowi centrum uwagi “calego ąutobusu” mknącego przez piękną Italię.

Kierowca Pino, to niewatpliwie “Caruso kierownicy”. Pokonywał trasę w sposob mistrzowski. Wszędzie dawał sobie radę; w wąziutkich uliczkach miast, na stromych serpentynach w górach, w wielkomiejskim ruchu ulicznym. Omijał przeszkody i bez niespodzianek zawoził nas do miejsc przeznaczenia. O tym jak jeździ się we Wloszech nie sposób opowiedzieć. To trzeba zobaczyć i przeżyć.

Niezawodny był też kierownik wycieczki, przystojny, elegancki rzymianin, Armando, który był dobrym organizatorem a każdego dnia na powitanie opowiadał dowcipy, żartował i usiłowal uczyć wloskiego naszą anglojęzyczną grupę. Dodam, że choć wyniki nauczania nie były olśniewające, to każdy z nas wykazywal dobrą wolę.

Uczestnicy wycieczki, wywodzący się z kilku kontynentów i kilkunastu krajów świata byli na ogół “zaprawionymi w bojach” turystami.

Panowała więc dobra atmosfera, ludzie byli wzajemnie sobie życzliwi, pogodni, i zdyscyplinowani. Wszystkie te cechy uczesników z pewnością w duzej mierze decydowały o powodzeniu naszej włoskiej eskapady. W autobusie bowiem spędziliśmy blisko dwa tygodnie; “od rana do nocy”. Pomiędzy świtem a głeboką nocą zwiedzalismy miasta i miasteczka, kościoły, katedry, muzea. Uczyliśmy się historii sztuki włoskiej na placach Wenecji, Pizy, Florencji. Poznawaliśmy historię osiągnięć ludzkiego geniuszu podziwiając rzeźby Michala Anioła, stając pod pomnikami Dantego i Giordana Bruno, odwiedzając Rawennę. W zachwyt wprawiały malownicze winnice, miasta i miasteczka budowane wysoko na wzgórzach Toskanii czy też u podnóża Alp, piękne wille otoczone cyprysami. “Coż może być piękniejszego niż Włochy”, myślałam raz po raz, choć pamiętam iż wg. Mickiewicza, piękniejsze są litewskie knieje.

Kiedy opuszczajac Mediolan znaleźliśmy się po jakimś czasie na drodze wiodącej nad jeziorem Maggiore miałam już pewność, że gdyby nasz autobus nie był taki wesoly, a inne miasta wloskie nawet mniej interesujace, podróż za ocean, do Włoch była kolejną dobrą decyzją. Zapadła zgodnie z mądrą dewizą życiową iż “trzeba tańczyć póki się może” i “podróżować tak długo jak się da” .

Podróż nad jednym z największych jezior włoskich Maggiore odbywaliśmy w piękny, słoneczny dzień. Z ruchliwego Mediolanu, gdzie podziwialiśmy jedną z najpiękniejszych katedr świata, wiodła do Baveno malownicza droga. Na tej drodze (jak czytam w zapiskach mego męża) było dwadzieścia tuneli. Byliśmy w Piemoncie, “ai piedi del monte” a wiec u stóp gór. Ogromne pinie jak parosole rosły przed białymi willami pokrytymi pomarańczową lub czerwoną dachówką z terrakoty. Bujna środziemnomorska roślinność dopełniała tego obrazu.

Naszym celem było Baveno, nieduża miejscowość nad jeziorem, z widokiem na Isola Pescatori (wyspe rybaków). Na jeziorze widzieliśmy też inne, równie malownicze wyspy; Isola Bella i Isola Madre.

Baveno wspominam z sentymentem. Nie dlatego, że ulokowano nas w jednym z najpiękniejszych hoteli w jakich zatrzymaliśmy się podczas wycieczki po Wloszech. Nie dlatego, że z naszego balkonu był przepiekny rozlegly widok na jezioro, nawet nie dlatego, że następnego dnia podczas wczesnego śniadania z przeszklonej sali restauracyjnej mogłam oglądać jezioro w blasku wschodzącego słońca i być świadkiem pięknego zjawiska. Mgła przeźroczysta jak welon rozwiewała się wolno, stawala się różowa a po chwili zniknęła. Baveno jest po prostu miejscem urzekającym. I na dodatek jesteśmy już z miastem emocjonalnie związani. Tu, 24 września obchodziliśmy rocznicę naszego ślubu! I tak jak do Sorrento czy na Capri tak do Baveno chciałabym kiedyś powrócić. Znów wsiąść na łódź, która zawiozłaby nas na Isola Pescatori, gdzie mieszka tylko 50 osób i to w sezonie. We Włoszech pełnych turystów, to wielka pokusa; pobyć w miejscu, w którym można zaznać ciszy i spokoju.

Po nocy spędzonej w hotelu “Dino” nasz “wesoły autobus” ruszył w drogę. Kierunek Szwajcaria. Jadąc przez góry Piemontu dowiedziałam się, że wydobywa się tu czerwony granit. Nim zdobiono słynną w świecie Galerię Vittorio Emanuelo w Mediolanie (gdzie ma swój sklep między innymi Prada, a w nim torebki z krokodylej skóry za jedenaście tyięcy euro). Piemoncki czerwony granit użyto też do wystroju katedry w Mediolanie oraz do budowy bazyliki San Paulo fuori le Mura (Św. Paweł za Murami) w Rzymie.

“Wypad” do Szwajcarii na Monte Tamaro i do Lugano nad jeziorem Lugano też był udany. Jezioro malownicze, miasto urocze. Na jednej z reprezentacyjnych ulic znalazłam sklep firmy Philippe Patek, słynnej w świecie z zegarków. Kim był Patek? Polskim emigrantem politycznym. Antoni Norbert Patek urodził się w 1811 roku w okolicach Lublina. Jako młody człowiek wział udział w Powstaniu Listopadowym. Był dwukrotnie ranny, ale udalo mu sie przeżyć, wyemigrować do Francji, potem do Szwajcarii. Tam wraz z Franciszkiem Czapkiem (z Warszawy) utworzył firmę zegarmistrzowską Patek-Czapek Co. Po jakimś czasie, jak to między nami rodakami często bywa, doszło do ”‘różnicy” poglądów i firma się rozpadła. Patek zatrudnił Francuza Adrien Philippe. O Czapku chyba dziś cicho, a Philippe-Patek to wielka firma. Patek to wielkie nazwisko. Podejrzewam jednak, że chyba nikt kto kupuje zegarek firmy Patek nie wie, że załozyciel byl Polakiem-powstańcem.

Z Lugano wróciliśmy na kolejną noc do Baveno. Odbyliśmy jeszcze spacer po miasteczku, posiedzieliśmy w kawiarni nad jeziorem słuchając muzyki dochodzącej z daleka. To restauracja na Isola Pescatorii, w której biesiadowaliśmy poprzedniego wieczoru, przyjmowała następnych gości ze świata. Innych pasażerów autobusu turystycznego. Czy był równie wesoły jak nasz? Mogę się tylko domyślać, że chyba tak, ale tak naprawdę nigdy się tego nie dowiem.
Opuszczaliśmy Baveno o świcie następnego dnia.

Ryszarda L. Pelc

Leave a Reply